Jadąc na ten wyścig nie mieliśmy zielonego pojęcia co, jak i gdzie, tyle wiedzieliśmy, co zgapiliśmy z retransmisji, że się stoi i czeka... Nie spodziewaliśmy się, że to będzie niezapomniany tydzień pełen wrażeń. Przygodę z Tour de France zaczęliśmy w Plateau de Beille (czyta się palto de bil ;) w Pirenejach. Klimat tej imprezy jest niesamowity, totalnie nas pochłonął od momentu zaparkowania pod górą. Fantastyczni ludzie, pozytywna atmosfera, piękne widoki i urocze miasteczka i dużo, dużo emocji!
Dobrze jest dzień wcześniej się gdzieś ulokować, bo w dniu wyścigu zawsze są pewne utrudnienia to z przejazdem, to z parkingiem, a tak to można parkować, gdzie dusza zapragnie i nikt się nie czepia (no chyba, że to środek drogi;) Najlepszym rozwiązaniem jest auto z sypialnią, ponieważ czasem może być ciasno i nie będzie miejsca na namiot; a jak masz ochotę obejrzeć start lub finisz, co w większości odbywa się w miastach to tam też nie rozbijesz namiotu. Jeszcze raz podkreślam, że najlepszym rozwiązaniem jest auto z materacem taki busik lub vanik, bo już większe wypasy typu kamper nie mogą zaparkować w środku miasta. Na większości parkingów są bramki przepuszczające tylko niskie auta. W górach raczej nie ma problemu z zaparkowaniem większej maszyny; są wyznaczone też parkingi przy trasie. Wszystko zależy od miejsca.
Za nocleg nie płaciliśmy centa i mogliśmy zostawić auto blisko trasy czy mety, a potem wrócić na spanko:) Dodatkowym plusem było to, że gdy np. meta była w Rodez, to na drugi dzień z tego miasta startowali. Warto zwrócić na to uwagę wybierając się na tour. Na mecie to jednak wcześnie trzeba zapuścić korzenie, bo zwolenników oglądania finiszu jest na prawdę sporo. W Gap gnieździliśmy się od ok 9 rano przy ostatnich metrach trasy.. Gdy zaczęła się transmisja wyścigu czas szybciej zaczął płynąć i dzięki ekranom można było ogarnąć się co się dzieje na wyścigu. Natomiast będąc w środku trasy to nie masz pojęcia kto ucieka, kiedy wypatrywać Polaków i kto był pierwszy itd. Pamiętam, że pisaliśmy eski do znajomych z prośbą o info. Plusem bycia gdzieś pomiędzy startem a metą jest możliwość wybrania fajnego punktu np. stromego podjazdu, gdzie można się każdemu przyjrzeć lub popchać ;) Raz widzieliśmy sytuacje, gdzie wykończony kolarz zgodził się na taką pomoc kibica. Wracając do sterczenia na mecie to dzięki sponsorom wyścigu nie umrzesz z głodu czy pragnienia ... mmm sucha bagietka czy żelki haribo to przekąska nie tylko dla kibiców ;)
Finiszowanie kolarzy przebiega bardzo szybko, więc z jednej strony to chyba nie warto tyle czekać, no raz można:) Przyczepa z podium też zwykle stoi w mało dostępnym miejscu dla zwykłych szaraczków, dlatego też należy wybrać wcześniej co chce się zobaczyć i sfotografować. Poniżej w oddali najlepszy sprinter Peter Sagan.
Na pamiątkę wszyscy Polscy kolarze złożyli nam autografy na fladze.
Gdyby Francja była bliżej, to co roku byśmy tam byli tylko kolejny raz z rowerami! Zwiedzając Francję należy zahaczyć o taki event KONIECZNIE! To super łamacz lodów, poznaliśmy nie tylko Francuzów, (niektórych na migi, bo po angielsku to oni nie, że nie potrafią, po prostu nie chcą gadać...) ale także wielu wspaniałych ludzi z różnych stron świata i czuliśmy się tam jak u siebie.
Jeżeli macie pytania śmiało piszcie :)